Robi mi się słabo. Dostaję mega kopa, biegnę do apteki i kupuję kolejne 4 testy. Wracamy do Mc’a i sikam na te papierki. Na trzeci brakuje mi już siusiek, więc Basia biegnie po colę, żebym zrobiła jeszcze te dwa. Cztery z dwoma kreskami, ostatni z jedną. I tego będę się trzymać! Ja w ciąży? Niemożliwe.
Wracamy do pensjonatu. W kolejnych dniach czuję się lepiej, więc zaliczamy Orlą, Świnicę i Kasprowy, tylko męczę się okrutnie. Dziewczyny nie narzucają szybkiego tempa, więc jakoś wyrabiam.
Niedziela wieczór. Wracamy do domu. Tydzień szybko minął. Jutro rano wizyta u ginekolożki po receptę na pigułki anty.
Wizyta, jak zawsze, w środku nocy (9 rano to nie jest pora na wizyty lekarskie), ale tylko tę godzinę Pani doktor miała wolną, a ja już dziś muszę zacząć następne opakowanie tabletek. Kontrolne badanie USG. Konsternacja na twarzy lekarki nie wróży niczego dobrego. Pyta o ostatnią miesiączkę. Była 5 tygodni temu. Słowa „jest pani w ciąży” wgniatają mnie w fotel. Cholera jasna! Jak to możliwe? Kiedy? Jak? Pytam chyba z 20 minut. Dochodzimy do punktu, kiedy mogło dojść do zapłodnienia. Łączenie tabletek anty i antybiotyku dało efekt – ciąża.

Jak ja powiem rodzicom i K.? Co ze studiami? Siedzę w parku i ryczę. To przecież nie możliwe! Nie ja. Ja nie chcę! Piszę SMS-a do K.: „będziesz tatą”. Oddzwania od razu. „Wiem. Bardzo się cieszę. Kocham cię!” Wcale nie pomaga. Dzwonię do mamy i proszę, żeby się ze mną spotkała. Umawiamy się na kawę. Pokazuję kartę ciąży. Mama w szoku, pyta tylko „co chcesz dalej zrobić?”. Znowu wyję, nie wiem czego chcę. Plany wychowania fizycznego na AWF-ie legły w gruzach.
Mam mętlik w głowie. Poza małymi objawami ciąży – zachciankami i dużą ilością snu – nic ciążowego mnie nie męczy. Wszyscy się cieszą, poza mną. K. mówi swoim rodzicom. Ci nie mogą przeboleć, że jak to, dziecko bez ślubu? „Musicie się pobrać!” Nic z tego! Ślubu nie będzie. Jeszcze mi kolejnego problemu brakuje. Szukam studiów zaocznych. Postanowione. Zamieszkamy 300 km od rodziców, w miejscu, gdzie K. ma pracę i gdzie na noc zwija się asfalt. Innymi słowy „koniec świata”.
Komentuj: