Godzimy się na to któryś rok z rzędu, aby pobyć w oparach jodu. Ale nie tylko. Taki spacer brzegiem morza, wzdłuż plaży potrafi być przyjemny i jak wszelkie procesy zwalniają i wchodzą w tryb uśpienia, to robi się tak miło i błogo, i radośnie. Samo siedzenie na plaży i gapienie się w dal jest tak uspakajające i kojące. A raczej było. No bo z dwójeczką potfforów o nieskoordynowanych działaniach to o gapieniu się w dal można zapomnieć. No chyba że któreś daleko ucieknie, to wtedy w dal się patrzy za nim. Ostatnio duży wykopany dół zajął ich na jakieś dwie godziny. Można było połapać promienie słoneczne. Skwarkę strzelić. Aha! i pragnę donieść, że kremy z filtrem działają. Jak się je nierównomiernie rozsmaruje i nie wszędzie, to powstają ciekawe wzorki z prosiaczkowatej czerwoniutkiej skóry i skóry mniej prosiaczkowatej (to ta posmarowana). Obecnie jestem posiadaczką takich wzorków na ramionach, szyi i dekolcie, a Wszechmogący na ramionach, karku i połowie pleców. Wyglądamy przekomicznie.
Obiady przeważnie jadamy w najlepszej, jak gminna wieść niesie, jadłodajni o wdzięcznej nazwie „U Danusi”. Danusia wie, jak zwabić do siebie tłumy zgłodniałych wczasowiczów z dziećmi. U Danusi jest duży ogrodzony plac zabaw. Dzieciom zupełnie nie przeszkadza, że zabawki są niekompletne, ostro zdewastowane, nadszarpnięte zębem czasu i eksploatacji. Jest ich dużo i są fajne. Na rodziców czekają udogodnienia w postaci fantastycznie wyposażonej toalety. Jest cudowna, szkoda tylko, że jedna jedyna. Zalety WC należy wymienić, a są to: spore pomieszczenie, przewijak, pieluszki w kilku rozmiarach, jakby ktoś zapomniał, chusteczki mokre, podpaski, wkładki, dwa wygodne krzesła. Poza tym standardowe wyposażenie: kibel, papier, zlew, mydło (jedno zwykłe, jedno dla dzieci), lustro. A w jadłodajni jest wielki telewizor i często leci MiniMini dla opornych małych wyjadaczy, żeby mogli się zagapić. Musicie przyznać, że to już sporo argumentów dla rodzin z dziećmi, żeby tam pójść. Dodam zatem jeszcze jeden niemniej ważny. U Danusi można naprawdę smacznie i relatywnie tanio zjeść domowe obiadki. Jedyny minus jest taki, że lokalna hiena biznesu gastronomicznego nie jest w stanie przerobić ilości gości, którzy chcieliby z niego skorzystać. Częstym widokiem jest, jak stoi ogonek ludzi czekających na stolik. Wiadomo, ci co czekają, czują się niekomfortowo, bo ślina im cieknie i nerwowo polują aż się coś zwolni. Ci co jedzą, prawie się dławią, bo tamci nad nimi stoją i w myślach ich popędzają. Niektórzy się dosiadają, inni rezygnują. Niemniej z roku na rok biznes się rozwija, widać nowe rozwiązania i inwestycje, także jestem dobrej myśli.
Komentuj: