Wierzę w Pana Boga, ale tak do końca Mu nie dowierzam. Czasem uciekam przed Nim co sił w nogach. On o tym wie i wychodzi naprzeciw. Gdy wydaje mi się, że wreszcie uciekłam na chwilę przed Nim, że mogę chwilę żyć po swojemu, doświadczam jałowości, pustki, kresu. I poszukuję od nowa, po swojemu, aż nadejdzie taki moment, w którym rzucam się w Ramiona Boga, bo sama już nie mam pomysłu na siebie. W takim momencie On daje mi szansę rezygnacji z siebie. Wykorzystam, albo nie… – wybór mój.
To doświadczenie pustyni, jakiego doznaje moje serce, gdy zostaję odarta z ochronnych strojów, masek zakładanych na potrzeby granych ról doprowadza mnie na skraj przepaści, której nie pokonam o własnych siłach. Bóg zamierza posłużyć się tym miejscem, by usunąć z serca przeszkody i mury. Wiara, uzdrowienie i pokuta są w tym miejscu niezbędne.
Nadal poszukuję, bo codziennie dokonuję wyboru. Jestem 13 lat w zakonie. 1 rok postulatu (kandydatura), 2 lata nowicjatu, złożenie ślubów czystości, ubóstwa i posłuszeństwa na rok (ponawiane co roku przez 5 lat), moment złożenia ślubów wieczystych i… pozostaje codzienna troska o serducho. Na pamiątkowym obrazku ze ślubów wieczystych umieściłam słowa następującej treści: BOGU ODDAM SERCE, LUDZIOM UŚMIECH, DLA SIEBIE ZATRZYMAM KRZYŻ. Coś w tym jest, że na brak trudności nie mogę narzekać, a ludzie którzy mnie nie znają, twierdzą, że jestem zawsze szczęśliwa i uśmiechnięta. Miło to słyszeć, choć często serce krwawi i borykam się z licznymi trudnościami. Nie bez znaczenia są problemy rodzinne, przyjaciół, własne osobiste ograniczenia, życie we wspólnocie z innymi siostrami, relacje w pracy, trudności na modlitwie. Stwierdzam – nie daję już rady, to nie dla mnie.
Komentuj: